„Co jest ważniejsze od poezji?”

Spotkanie z Poetą i Tłumaczem odbyło się w ostatnim dniu Festiwalu 20 listopada 2022 r. w Ratuszu Miejskim. Zapis rozmowy zostanie opublikowany w „Galerii” nr 64 październik-grudzień 2022.

Swoje refleksje o podróży do Częstochowy Autor zawarł w eseju z nawiązującym do Festiwalu pytaniem w tytule: Co jest ważniejsze od poezji?, opublikowanym na ukraińskim portalu (https://zbruc.eu/node/114126), którego tekst w tłumaczeniu Bohdana Zadury prezentujemy. Esej znajdzie się również w „Galerii” nr 64, do lektury której zachęcamy!

 

Wasyl Machno

przełożył Bohdan Zadura

CO JEST WAŻNIEJSZE OD POEZJI?

W pewien sposób Częstochowa przypomina amerykańskie miasta. Przede wszystkim ulicami przecinającymi ją całą, takimi jak Aleja Wolności czy Aleja Najświętszej Maryi Panny. Oczywiście tylko przypomina, bo każde miasto, niezależnie od ogólnego planu, ma jakąś atrakcję. Dla Częstochowy to Jasna Góra i cały zespół budowli sakralnych należących do zakonu oo. paulinów. W Częstochowie czuje się przestrzeń. Nie ma zwykłego zaciśniętego w kwadrat przez domy miejsca zwanego rynkiem. Chociaż współczesny rynek istnieje. Wystarczy przejść przez most i skręcić w prawo. Nawet nie ma co skręcać, już przy wejściu na rynek stoi pani z bukietem przywiędłych róż, które oferuje każdemu przechodniowi, ale ci tylko się odwracają. Ściska łodygi zaczerwienionymi od mrozu palcami, jak ostatnią nadzieję. Obok niej na stołeczku siedzi starszy mężczyzna, który rozłożył duże borowiki. Jego zrezygnowany wygląd, jak również nadjedzone przez mrówki brązowe kapelusze grzybów, o niczym nie świadczą. Sprawia wrażenie, że przyszedł sprzedawać nie grzyby, ale swoje przeżyte lata, których nie ceni. Jeszcze wrócimy na tę Górę, ale na razie obudzimy się w hotelu na ulicy Berka Joselewicza, nazwanej na cześć żydowskiego kupca i pułkownika Legionów Polskich we Włoszech. Długi lot z Nowego Jorku do Warszawy przez Frankfurt długo jeszcze huczał mi czterema silnikami boeinga i szumiał wielojęzycznością lotnisk. Przyleciałem na festiwal poezji odbywający się w tym roku pod hasłem „Poezja jest najważniejsza”. Plakaty są rozklejone na stojakach teatralnych w całym mieście, a w Centrum odbywają się czytania poezji. Właśnie wychodzi tu moja nowa książka Wiersze jerozolimskie oraz 16 innych wierszy i z Bohdanem Zadurą w ostatni dzień festiwalu będziemy w Ratuszu czytać i rozmawiać o poezji.

Koniec listopada. Temperatura spadła do zera, a następnego ranka, gdy wyjrzałem przez okno, ulica była przysypana śniegiem.

Ulica Joselewicza w centrum dawnej dzielnicy żydowskiej. Kilka dni później w Muzeum Żydów Częstochowian w towarzystwie znawcy historii miasta obejrzę ekspozycję. Było tu wszystko: i właśni przedsiębiorcy i kupcy, własny Rebe Nachum Asz, trzy pogromy z 1902, 1919 i 1937 roku, getto utworzone w 1941 roku i własna organizacja ruchu oporu, która liczyła do trzystu członków, i dwie synagogi – stara i nowa.

Idąc centralną ulicą zauważam pomnik – na ławce siedzi młoda dziewczyna, a obok niej kot.

„Kto to?” – pytam przypadkowego przechodnia.

„To poetka Poświatowska”.

Szczerze mówiąc, nie byłem do końca wtajemniczony w jej twórczość i życie. No cóż, zdarza się, że kogoś czytasz więcej, kimś się interesujesz bardziej. Nigdy nie myślałem, że po powrocie do Nowego Jorku zacznę czytać o zmarłej młodo poetce – i okaże się, że ta jej spiżowa obecność na częstochowskiej ulicy sprawi, że poznam też jej Nowy Jork i Kraków. Przyjechała do Ameryki na operację serca, a zostaje na studiach w Smith College. Wtedy zaczyna się jej znajomość z Jerzym Kosińskim, bo Halina przyjechała do Nowego Jorku na letnie kursy angielskiego na Columbia University. Poszli do Central Parku. Oboje pozostawili po sobie wspomnienia. Nawiasem mówiąc, Poświatowska nie wierzyła, że to sam Kosiński jest autorem Malowanego ptaka – z uwagi na jego ówczesną znajomość języka angielskiego. Dla niej był cynikiem i egocentrykiem. Nowy Jork Poświatowskiej jest bardzo interesujący, po pierwsze to miasto, które zaimponowało jej swoim istnieniem, a po drugie patrzyła nań jako chory człowiek, który tęskni za pełnią życia, a Nowy Jork po prostu jej odpowiadał taką przyjazną energią. A co z Krakowem? To ulica Krupnicza 22. Chodziłem tą ulicą tysiące razy, kiedy wykładałem na Uniwersytecie Jagiellońskim w odległych latach 90. Poetka tam mieszkała i tam przeżywała swoje dolegliwości i nowe przygody miłosne.

Tak oto jakoś spotkały się Częstochowa, Nowy Jork i Kraków.

Zaszedłem do pierwszej lepszej cukierni i zamówiwszy herbatę i ciastko, pogrążyłem się w myślach. W Nowym Jorku ponownie czytałem Kawafisa, bo kupiłem tomik jego poezji wydany w Anglii w latach 60. Nie wiedziałem, że polski Kawafis dopadnie mnie w starym zamku w Wojnowicach starannie ułożonymi egzemplarzami, których nikt nie brał do rąk. Tak właśnie dzieje się z poezją – to wieczne rymowanie tożsamości, podobieństw, paralelizmów i możliwych zbiegów okoliczności. Nawet gdy moi wydawcy, Bogdan Knop i Olga Wiewióra wyjechali po mnie na warszawskie lotnisko, jako znak rozpoznawczy pojawiła się w ich rękach nowo wydana książka z literą alfabetu hebrajskiego na okładce. „Jeżeli poezja jest we wszystkim – rozumowałem, popijając herbatę i będąc przypadkowym świadkiem rozmowy klientów ze sprzedawczynią – to takie uszczegółowienie świata może przezwyciężyć jego unifikację”. Innymi słowy, poezja przeoruje to, co ustalone, i przekształca to, co znajome, w niezwykłe. Być może jest to rodzaj geometrii nieeuklidesowej, czyli geometrii sferycznej, w której wszystko się zbliża i ostatecznie przecina. W końcu poezja to zbliżanie się i przecinanie słów. Istnieje tak samo jak przestrzenie geometryczne, niezależnie od tego, czy o nich wiemy, domyślamy się, czy też ich naturalne istnienie jest nam zupełnie obojętne. Zbliżenie słów wymaga szczególnego rodzaju magnetyzmu, czyli procesu sklejania. Do cukierni weszła starsza kobieta, której emerytura, można się było domyślić, nie była zbyt wysoka. Widać to było po jej staromodnym bolońskim płaszczu i dociekliwym spojrzeniu, które najpierw rzuciła na mnie, a potem zaczęła przyglądać się wystawionym wypiekom i cenom. To mało prawdopodobne, żeby mijając spiżową ławeczkę pochodzącej z Częstochowy Haliny Poświatowskiej, pamiętała chociaż jedną linijkę z jej wierszy. A może nigdy nawet nie zastanawiała się, co to za młoda dama tam siedzi? Ostatecznie to nie jest ważne, ponieważ ona, ten gość, sama jest poezją. To znaczy jej życie, wygląd, prawdopodobna obojętność wobec poezji, pamięć – wszystko może złożyć się na treść wiersza o niej. Oznacza to, że poezja nie odpowiada za przedmiot swojego opisu czy opowieści, za specyficzną gęstość metafor czy przebłyski świeżych epitetów. I tu postanowiłem się poprawić. „No, jak może nie odpowiadać?” To odpowiedzialność na innym poziomie – przed językiem i głębią tego, co zostało powiedziane. „A wojna?” – to pierwsze, co przychodzi na myśl, gdy słyszysz fragmenty zdań swoich rodaków, których jako uchodźców przyniosło do Częstochowy. „Cóż więc wojna? – dodaję. – Czy poezja jest odpowiedzialna za nią i przed nią?”. Gdyby poezja mówiła tylko o wojnie, czy by ją powstrzymała? A kiedy poezja opisuje wojnę, jej okropności, śmierć i lękowe stany depresyjne, czy komuś pomaga? I co to znaczy najważniejsza? Dla kogo i dlaczego?

W Częstochowie czekałem też na Ihora, kolegę z klasy. Mieszka w Polsce i ucieszył się na wieść o moim przyjeździe. Dawno się nie widzieliśmy, ale odnalazłszy się w nieeuklidesowych przestrzeniach Facebooka, od dawna ze sobą korespondujemy. Ihor jeździ na dalekie trasy po całej Europie. Chodziliśmy do tej samej klasy i mieszkaliśmy w stojących obok siebie ośmiopiętrowych blokach. Nasze czasy to koniec lat siedemdziesiątych i początek osiemdziesiątych. Teraz on jest w Polsce, ja w Ameryce. Pamiętam, jak piliśmy wino zwane „atramentem” w zimnych klatkach schodowych, czasem graliśmy w piłkę nożną na lekcjach wychowania fizycznego, dzieliliśmy się spostrzeżeniami na temat dziewczyn z klasy.

Kiedy się zjawił, przeszliśmy przez miasto i przysiedliśmy w restauracji. Przypomnieliśmy sobie, jak trzeba, nazwiska kolegów z klasy. O niektórych dowiedziałem się, że już nie żyją, na temat innych on podzielił się znanymi jemu szczegółami, o wielu nic nie słyszałem i nie wiedziałem, gdzie się obracają i co robią. W ogóle klasa szkolna to szczególny rodzaj poezji, a teraz, kiedy minęło kilkadziesiąt lat od otrzymania świadectwa dojrzałości, a dojrzałość, czyli doświadczenie życiowe, trzeba było zdobywać w prawdziwym życiu, tym bardziej. Okazało się, że jeden z tych, którzy żyli w naszych częstochowskich rozmowach, zmarł kilka lat temu. Zapamiętałem, że przyjechał do nas ze wsi, mówił z wyraźnym wiejskim akcentem i nie pasował do „miejskiego” zgiełku. Miał niezwykłe zdolności do nauk ścisłych. Odpisywaliśmy od niego zadania z algebry i fizyki. Myślałem, że przynajmniej zostanie profesorem, ale po szkole poszedł tylko do technikum. Jego rodzinna sytuacja była taka: ojciec zmarł, a matka miała jeszcze na głowie dwie młodsze córki w wieku szkolnym. Zdaje się, że po ukończeniu technikum pracował w miejscowej fabryce produkującej radia. Drugi, o którym mówiliśmy, jest teraz w Rydze, służy i mieszka w jakiejś świątyni Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej. Dwa nieudane małżeństwa, nieporozumienia z byłymi żonami, utrata pracy. Został apologetą wszystkiego, co rosyjskie. „Nie sądzę – wyraziłem przypuszczenie – żeby nawet wojna zmieniła jego poglądy”. „Raczej nie” – zgodził się Ihor. Przebiegliśmy też po naszych koleżankach z klasy: jedna popadła w sekciarstwo, inna wyjechała do Izraela, a jeszcze inna ma problemy psychiczne, które z jakiegoś powodu dopadły ją niemal zaraz po ukończeniu szkoły. Ihor odprowadził mnie do Urzędu Miasta, gdzie odbędzie się moje czytanie i pożegnaliśmy się przy drzwiach. Jutro czeka go długa trasa.

Poezja, rzecz jasna, w swoim samorozwoju przez stulecia, języki i udoskonalenia estetyczne, przeszła od pierwotnego naśladowania dźwięków czy prostego nazywania szczegółów tego świata do wymagających form poetyckich, połączonych ze stawianiem ważnych intelektualnych pytań egzystencjalnych. Jest oczywiście królową słów i posiadaczką jakiejś nieosiągalnej doskonałości. Ta doskonałość może być harmonijna i lekka jak chińskie jedwabie, lub szorstka jak grube płótno, ale wszystko zależy wyłącznie od słów. Język jest jedynym źródłem poetyckiego życia, wszystko inne to statyczna i niema egzystencja.

Bohdan Zadura i ja schodzimy z Jasnej Góry. Z wysokości muru klasztornego dostrzegłem jakieś gospodarstwo pomocnicze. W wolierach spacerowały białe pawie. Jutro mamy czytanie i rozmowę o poezji. Zawsze istnieje pokusa, by zaprezentować publiczności jakieś swoje bardzo oryginalne rozumienie i interpretację poezji, tak jakby to był przepis na jakieś danie, którym można się dzielić i każdy może go powtarzać – z różnym skutkiem. Recepturę można powtórzyć, ale poezji – w sensie tkanki słowa i żywej energii – praktycznie nie. Czy pokusimy się o powtórzenie tego, co głoszą festiwalowe plakaty – że tak, poezja jest najważniejsza, skoro tyle ironicznych określeń stworzyli jej hejterzy, a starszy kolega Bohdana z literackiego cechu, Witold Gombrowicz, dokonał skandalicznego ataku, pisząc artykuł „Przeciw poetom”. Nie spotkałem się z czymś podobnym, to znaczy z podobnymi atakami, powiedzmy, na powieściopisarzy czy dramatopisarzy. Dlaczego przeciwko poetom? Wie to tylko Gombrowicz.

Napisawszy niejedną setkę wierszy, przez wszystkie lata ich pisania zadawałem sobie zawsze to samo pytanie: „A czym właściwie jest poezja?”. I próbowałem odpowiedzieć na nie zarówno wierszami, jak i esejami. Czasem przychodziło mi do głowy, że nigdy nie będzie jednoznacznej odpowiedzi, ale prób jej znalezienia nie porzuciłem do dziś.

Impulsywne wybuchy emocji, ujęte w poetycką formę, formują się w parowozowni i ułożywszy słowa w jeden łańcuch, wypuszczasz je jak pociąg po nieznanych torach w daleką podróż. Ten ruchomy pociąg słów, sczepiony rymami czy znakami przestankowymi albo i bez nich, jedzie znikąd donikąd.

Z Częstochowy do Rzeszowa jechałem pociągiem.
Na małym dworcu z Olgą Wiewiórą, która mnie odprowadzała, piliśmy cappuccino i rozmawialiśmy.

Pociąg ze Szczecina spóźnił się tylko kilka minut.

Olga prześliznęła się jeszcze wzrokiem po oknach pociągu, żeby mi pomachać, ale mnie nie zauważyła. Patrzyłem, jak się oddala ona, częstochowski dworzec i miasto, w którym wierzą, że poezja jest najważniejsza.

https://zbruc.eu/node/114126